fbpx
//////
8 mins read

Od medycyny do chemii, od Polski do Litwy: niezwykła historia Anny Tondrik

„Chemia jest fajna i ciekawa” – przekonuje Anna Tondrik, nauczycielka chemii w wileńskiej szkole. Choć sama początkowo marzyła o medycynie, to właśnie chemia skradła jej serce i stała się pasją, którą dzieli się z uczniami od piętnastu lat. W wywiadzie opowiada o swojej drodze zawodowej, pracy w szkole, wyzwaniach i inspiracjach.

Rozmowa z Anną Tondrik, nauczycielką chemii w Szkole Podstawowej im. Jana Pawła II w Wilnie

Dlaczego wybrała Pani chemię?

No więc tak… Ja sama jestem z Polski i bardzo chciałam studiować medycynę. Miałam w szkole świetnych nauczycieli biologii i fizyki, naprawdę super mnie przygotowali do matury. Ale z chemią… miałam problem. I niestety nie dostałam się za pierwszym razem na medycynę, bo punkty z chemii miałam słabe. Pomyślałam wtedy, że muszę to zmienić. Postanowiłam, że pójdę na studia chemiczne, żeby podciągnąć tę chemię i spróbować jeszcze raz, za rok, dostać się na medycynę. Ale wiecie co? Ten przedmiot mnie wciągnął! Spodobało mi się i tak już zostałam na chemii, skończyłam te studia.

Dlaczego została Pani nauczycielką?

Mój mąż, z którym razem studiowaliśmy, też studiował w Polsce. Ale on jest stąd, z Litwy. Tak się ułożyło, że on wrócił tutaj, na Litwę i żebyśmy byli razem, żeby nie zrywać tego związku, to ja też przyjechałam z nim. Trzeba było coś ze sobą zrobić, prawda? A że wtedy w ogóle nie znałam litewskiego, tylko takie podstawy, których się jakoś nauczyłam, mąż mi podpowiedział, żebym spróbowała pracy w szkole. Zdałam te egzaminy z litewskiego, te podstawowe, pierwszej i drugiej kategorii, no i spróbowałam. I wiecie co? Bardzo mi się spodobało! Odnalazłam się w tym zawodzie, lubię dzieci, lubię pracować z młodzieżą. Bo ja tak naprawdę to nie z tymi maluchami, tylko właśnie ze starszą młodzieżą.

Jak się czuje Polka na Litwie?

Dobrze, całkiem dobrze. Do domu nie jest jakoś strasznie daleko. Mamy przecież internet, ten szerokopasmowy, to zawsze można z kimś bliskim pogadać, nawet na wideoczacie.

Z jakiego miasta Pani pochodzi?

Z Opoczna. To jest sto czterdzieści kilometrów na południe od Warszawy, taki trójkąt – Łódź, Warszawa, Radom. Nieduże miasteczko, znane z produkcji płytek ceramicznych.

Czy rodzinne miasto mocno się zmieniło?

Miasteczko, w którym się urodziłam i mieszkałam, to się zmieniło, bo się rozbudowało, infrastruktura poszła do przodu. Ale niestety z życiem mieszkańców jest różnie, bo te główne zakłady, co tam były, wprowadzili automatyzację i ludzie przez to tracą pracę. Muszą szukać inną robotę.

Jak się Pani czuła, kiedy po raz pierwszy jako nauczycielka przekroczyła próg szkoły?

To było straszne! Miałam wtedy dwadzieścia pięć lat, studia skończyłam pół roku wcześniej i tak naprawdę to żadnego doświadczenia w nauczaniu w szkole nie miałam. No i spotkanie z tyloma młodymi ludźmi, no przecież niektórzy z nich, ci z dwunastej klasy, to mieli po osiemnaście, dziewiętnaście lat! Byłam od nich tylko sześć lat starsza. Strasznie się bałam – jak oni mnie przyjmą, jak ja ich przyjmę, czy w ogóle znajdziemy jakiś wspólny język. Chciałam, żeby był ten szacunek, nauczyciel-uczeń, żeby oni mnie szanowali, ale też, żeby mieli świadomość, że ja również czuję do nich szacunek.

Co najbardziej Panią inspiruje w pracy z uczniami?

To, że mogę w nich rozbudzić te pasje, widzieć, jak się czymś interesują. Tu w szkole uczę tylko ósme klasy, a potem oni idą do liceum i tam się dalej rozwijają. To, że mogę im dać takie podstawy, pokazać im, że ta chemia, co taka „straszna i trudna”, bo pewnie w domu słyszą, że „z chemią to ci rodzice nie pomogą”, to wcale nie jest taka straszna. Że chemia jest to logiczna nauka, że da się ją „ugryźć”, że to nie jest jakiś „granit”, przez który nie da się przebić, że chemia jest fajna i ciekawa.

Zauważyłam, że niektórzy mają problem z tym, żeby zrozumieć, że ta chemia to jest wszędzie, w ich życiu codziennym, że są to chociażby te środki, których używają, te domowe środki czystości. No i jak tę wiedzę z chemii wykorzystać w życiu. Na przykład przychodzi uczeń i mówi: „proszę pani, pobrudziłem się długopisem, co mam zrobić? Jak to zmyć ze swetra, z bluzy, z kurtki?”. Prać się nie da, to fakt, ale przecież można to usunąć. Wtedy mówię: „No widzisz, trzeba się chemii uczyć!”

Z jakimi wyzwaniami codziennie mierzy się Pani w szkole?

Chyba jednym z takich największych wyzwań teraz to jest ta zmiana podstawy programowej. Niestety do tej pory nie mamy zatwierdzonych podręczników do chemii, z których moglibyśmy normalnie korzystać. Nie ma ich w ogóle, nawet po litewsku! Ani po polsku, ani po litewsku nie ma takich książek, co by dzieciom naprawdę pomogły w nauce.

Przez to jest strasznie dużo pracy z przygotowywaniem materiałów dla dzieci, żeby lekcja była ciekawa i żeby im przekazać jak najwięcej tej wiedzy, co im jest potrzebna. To chyba jest jedno z największych wyzwań teraz, nie tylko dla mnie, ale prawdopodobnie dla bardzo wielu, wielu dla nauczycieli.

Jeszcze to, żeby znaleźć wspólny język z młodzieżą. Wiadomo, młodzież się zmienia, wszystko się zmienia, a oni teraz tacy bardziej… nastawieni na takie koleżeńskie relacje albo w ogóle im się nie chce pracować. Trudno ich czasem zmobilizować do pracy, no ale przecież nie będę jakimś strasznym, okropnym nauczycielem, nie będę udawać jakiejś wiedźmy. Chodzi o to, żeby tych uczniów, co są w tym wieku dorastania, co się buntują przeciwko nauce, czasem przeciwko rodzicom, przeciwko szkole, żeby ich jakoś zainteresować i móc z nimi normalnie pracować.

Jak Pani radzi sobie z potrzebami dzieci, które mają różne potrzeby edukacyjne?

To jest jeszcze większe wyzwanie, no bo u mnie chemia zaczyna się dopiero w ósmej klasie, więc dzieci przychodzą do mnie już z różnym bagażem doświadczeń, jedni coś tam wiedzą, a inni w ogóle nic. Staram się na lekcjach nie pokazywać, że jakieś dziecko ma jakiś problem. Staram się im pokazać, że nawet jak ktoś nie umie matematyki, biologii, polskiego czy angielskiego, to chemia jest dla nich czymś zupełnie nowym.

Staram się też na nich nie patrzeć przez pryzmat tych ich problemów, bo wiele razy miałam takich uczniów, co nie mieli motywacji do nauki, mieli tam czwórki, piątki, a chemia im się podobała. Potrafiłam z nimi jakoś pogadać, znaleźć wspólny język i potem im szło lepiej, mieli siódemki, ósemki i w ogóle dobre oceny. No ale wiadomo, że dla niektórych to jest straszny wysiłek, żeby te trudności z chemią pokonać.

W jaki sposób Pani przekazuje wiedzę o chemii? Czy wykonuje Pani razem z uczniami jakieś doświadczenia?

Większość takich porządnych doświadczeń to robimy w dziewiątej i dziesiątej klasie. Ale mimo to staram się im pokazać takie proste rzeczy, wiecie, soda, ocet, żeby zobaczyli, jak wyglądają reakcje chemiczne, te zmiany, co zachodzą. Uczeń musi to zobaczyć na własne oczy, dotknąć tej probówki, kolby, wiedzieć, jak wygląda pipeta, jak się z tym sprzętem pracuje. Staram się też wykorzystywać te filmy, co już są nagrane, bo przecież nie każda szkoła ma te wszystkie odczynniki chemiczne, żeby można było pokazywać te trudniejsze doświadczenia. Zachęcam też uczniów, żeby po powrocie do domu pokazali rodzicom, czego się nauczyli na chemii, taki mały pokaz.

Pani zdaniem, jaka jest rola kobiety w szkole?

Tak się utarło, że nauczyciel to musi być pani, no i że to jest taki zawód. Mężczyzn w szkołach to jest mało, jest ich zdecydowanie mniej, o wiele mniej niż kobiet – taka jest prawda. Rola nauczycielki to czasem sprowadza się też do takiej roli matki, no bo nauczyciel, nawet jak ma tych trzydziestu uczniów w klasie, to musi jakoś wyczuć, zauważyć, jak u któregoś dziecka się pojawiają jakieś problemy, czy z nauką, czy z zachowaniem, czy jakieś tam inne kłopoty.

Jak Pani udaje się połączyć życie rodzinne i zawodowe?

Powiem szczerze: łatwo nie jest. Mam dzieci w tych młodszych klasach, wczesnoszkolnych, one potrzebują dużo uwagi. Także teraz to dzielę ten swój wolny czas na dzień i na noc. W ciągu dnia, po pracy, staram się im pomóc. Pomagam im odrobić lekcje, przygotować się do szkoły, spakować plecaki, po prostu spędzić z nimi czas. A jak dzieci idą spać, a chodzą spać wcześnie, bo mają taki reżim – o dziewiątej wieczorem idą do łóżek – to wtedy siadam do swojej pracy. Przygotowuję się do lekcji, sprawdzam kartkówki, klasówki, wtedy zaczyna się moje życie zawodowe.

Kto z naukowców Panią inspiruje?

Chyba Maria Skłodowska-Curie. Jakoś tak się z nią identyfikuję, wiecie, bo to też była kobieta, która ze względu na rodzinę, na miłość do męża, Piotra, wyjechała za granicę, do Francji, tam pracowała i tam spędziła całe życie. Potrafiła tez połączyć tę swoją pasję, tę pracę, z życiem rodzinnym. Miała też dwie fantastyczne córki, jedna z nich została noblistką jak sama Maria.

Jakie są Pani marzenia i plany na przyszłość, i prywatne, i zawodowe?

Jako nauczycielka to chyba po prostu pracować i dalej mieć tę chęć do pracy, to spełnienie w tym zawodzie. Teraz dużo się mówi o tym wypaleniu zawodowym nauczycieli, mam nadzieję, że mnie to na razie, w najbliższej przyszłości, nie dopadnie. A co do planów prywatnych… to chyba żeby nasza rodzina, którą tworzymy z mężem i dziećmi, była dalej taka zgodna, żeby wszyscy byli zdrowi.

Co chciałaby Pani przekazać tym, którzy zastanawiają się nad podjęciem pracy w szkole? Czy warto szukać pracy w szkole?

Jeżeli ktoś czuje, że lubi pracę z młodzieżą, że chce im pomagać w rozwoju, to ja będę zachęcać i polecać pracę w szkole. Pracując z dziećmi, dopiero tu, w szkole, widzimy, jak oni się zmieniają, jak zaczynają ufać nauczycielom, jak zaczynają pracować, nauczyciel widzi, jakie te dzieci mają marzenia i jak im pomaga te marzenia osiągać. Jeżeli chcemy zobaczyć czyjś sukces, to chyba najlepiej to widać właśnie w szkole.

Бесплатная 👋 еженедельная рассылка

Лучшие публикации за неделю

We don’t spam! Read our [link]privacy policy[/link] for more info.

Parašykite komentarą

Your email address will not be published.