Miała zaledwie siedemnaście lat, gdy stanęła przed klasą, ale nie jako uczennica, tylko jako nauczycielka. Dziś, po ponad czterdziestu latach pracy w szkole, Lucyna Łapszewicz nadal porywa uczniów swoją pasją do nauki historii. W rozmowie opowiada o tym, kto ją zainspirował do zostania pedagogiem, o roli kobiet w kształtowaniu przyszłych pokoleń na Litwie i o tym, co sprawia, że po tylu latach zawód nauczyciela nadal jest dla niej źródłem satysfakcji i radości.
WYWIAD Z LUCYNĄ ŁAPSZEWICZ, nauczycielką historii w Szkole Podstawowej im. Mariana Zdziechowskiego w rejonie wileńskim
Dlaczego postanowiła Pani zostać nauczycielką? Co Panią do tego zainspirowało?
Lucyna Łapszewicz: Były dwie osoby, które ukierunkowały mój wybór zawodu nauczyciela. Pierwszą z nich był mój wujek – wykładowca w Białej Wace, człowiek bardzo mądry i wykształcony, piszący wiersze, dużo podróżujący już w czasach sowieckich. Imponowało mi jego oczytanie, otwartość i szerokie horyzonty.
Drugą osobą był młody nauczyciel historii, który pojawił się w naszej szkole, gdy byłam w starszych klasach. Bardzo ciekawie wykładał historię, podróżował (pamiętam, jak przywiózł nam zdjęcia z Cypru) i tym wzbudzał nasz podziw. Wtedy zastanawiałam się, czy wybrać samą historię, czy może historię i język polski, ale polskiego nie lubiłam – choć miałam z niego dobre oceny – więc pozostałam przy historii.
Jak przebiegały Pani studia?
L.Ł.: Studiowałam na Uniwersytecie Pedagogicznym w Wilnie, na wydziale historii w języku litewskim. Ogólnie wspominam studia jako ciekawy okres, choć gdyby można było usunąć wszystkie niepotrzebne przedmioty (a było ich niemało, np. tzw. komunizm naukowy czy ekonomia polityczna), byłoby jeszcze lepiej. Mimo wszystko trafiłam też na świetnych wykładowców – profesor Slesoriūnas uczył mnie historii średniowiecza, a profesor Piłkauskas historii starożytnej (znał na pamięć imiona wszystkich faraonów i ich dokonania!). Studiowaliśmy też trochę historii sztuki i łaciny.
Kiedy zaczęła Pani pracę w szkole i jak Pani wspomina tamte początki?
L.Ł.: Zaczęłam pracować mając siedemnaście lat – tuż po skończeniu dziesiątej klasy (ósmej w polskim języku i dwóch w rosyjskim). Zabrakło mi jednego punktu, by dostać się na dzienne studia, więc przyjęłam propozycję studiowania zaocznie. Jednocześnie rozpoczęłam pracę, zarabiałam swoje pierwsze pieniądze i kiedy po roku mogłam już przejść na studia dzienne, nie chciałam rezygnować z zatrudnienia.
Pracę podjęłam w szkole, do której sama wcześniej chodziłam. Było to bardzo miłe doświadczenie, bo spotkałam dawnych nauczycieli już w nowej roli. Wszyscy przyjęli mnie życzliwie, wspierali i pomagali w pierwszych krokach zawodowych. Uczyłam nawet mojego rodzonego brata i kuzynów. Owszem, bywały żarty w domu, że „dziś nie będę odpowiadać na lekcji”, ale w szkole panowały zasady i brat zawsze wywiązywał się z obowiązków ucznia.
Jak widzi Pani rolę kobiet w kształtowaniu młodego pokolenia na Litwie?
L.Ł.: Kobiety były, są i prawdopodobnie zawsze będą numerem jeden w szkole. Nauczycieli-mężczyzn jest stosunkowo niewielu – częściej spotkamy ich na stanowiskach dyrektorów. W praktyce to kobiety stanowią większość grona pedagogicznego, one są „mocniejsze” psychicznie, wiedzą, czego wymagają od uczniów. Mężczyźni czasem szybko się zniechęcają i odchodzą, bo praca nauczyciela jest trudna i stresująca.
Czy jest jakaś postać historyczna, która szczególnie Panią inspiruje i mobilizuje do działania?
L.Ł.: Bardzo cenię Winstona Churchilla – imponuje mi jego determinacja i umiejętność radzenia sobie w skrajnie trudnych sytuacjach, zwłaszcza podczas II wojny światowej. Czytałam kilka jego biografii i kiedy omawiam z uczniami tamten okres, chętnie zwracam uwagę na jego postać.
Z kobiet podziwiam te, które wykazały się odwagą i walczyły o wolność, jak Emilia Plater czy Joanna d’Arc. Chętnie wspominam też uczniom o wybitnej archeolożce Marii Gimbutienė, która odkryła istnienie tzw. „cywilizacji kobiecej”. Niedawno temat Gimbutienė pojawił się w odnowionym programie nauczania piątej klasy i cieszę się, że uczniowie mogą poznać tak wyjątkową postać.
Jakie wartości stara się Pani przekazać swoim uczniom?
L.Ł.: Przede wszystkim chcę przekazać im wiedzę przydatną w życiu. Jednak zawsze dostosowuję program i sposób wykładania do poziomu konkretnej klasy. Jeśli wiem, że uczniowie radzą sobie słabiej, staram się wyciągnąć z tematu choćby minimum, pokazać im ciekawostkę, filmik, coś, co rozbudzi zainteresowanie i zapadnie w pamięć. Zależy mi też na tym, by nie ograniczać się tylko do suchych faktów z podręcznika.
Jakie wydarzenia historyczne szczególnie Pani akcentuje?
L.Ł.: Już od piątej klasy uczniowie poznają m.in. historię powstań Polaków przeciwko carskiej Rosji. Mówię o Tadeuszu Kościuszce, Emilii Plater, Sierakowskim, Kalinowskim. W starszych klasach skupiam się także na walce Litwinów o wolność – omawiam rolę litewskich partyzantów oraz bohaterów walczących z ZSRR i Imperium Rosyjskim.
Czy lubi Pani swoją pracę?
L.Ł.: Bardzo. Próbowałam sobie wyobrazić, co innego mogłabym robić, ale zawsze wracam do myśli, że najlepiej czuję się w szkole. Jestem też przewodniczką – mam akredytację w Muzeum Pałacu Władców – jednak to w szkole odnalazłam swoje miejsce. W tym roku minie 44 lata mojej pracy w zawodzie nauczyciela i nadal czerpię z tego radość.
Co poradziłaby Pani tym, którzy zastanawiają się nad pracą w szkole?
L.Ł.: Przede wszystkim pozytywne nastawienie. Trzeba wejść do klasy nie z myślą, że „jestem władcą”, ale że jestem kimś w rodzaju starszego przyjaciela czy mentora. Oczywiście chodzi o przyjaciela, który wzbudza szacunek, ale też daje przestrzeń do rozmowy i pytań. Dzisiejsza młodzież nie uznaje autorytetu „z urzędu”. Muszą czuć, że nauczyciel im sprzyja i można do niego przyjść z problemem czy pytaniem.
W klasie warto zachowywać się tak, jakby to był nasz drugi dom, a uczniowie – nasza „druga rodzina”. Tylko wtedy można w pełni cieszyć się tym zawodem i dobrze wypełniać swoją misję.
Jak wyglądają Pani plany na przyszłość?
L.Ł.: Pracę biurokratyczną i papierkową zdecydowanie wolę ograniczać. Najbardziej satysfakcjonuje mnie bezpośredni kontakt z uczniami. Widzę siebie w szkole do końca kariery zawodowej – nadal jako nauczycielka historii.
Jak udaje się Pani łączyć życie prywatne z zawodowym?
L.Ł.: W tym zawodzie trudno zamknąć temat szkoły o godzinie 15.00. Często trzeba przygotowywać się do zajęć, sprawdzać kartkówki i klasówki, dostosowywać materiały do poziomu kolejnych roczników. Nigdy jednak nie było w moim domu żadnych pretensji, że siedzę wieczorami nad pracą. Mąż rozumiał, że nauczyciel ciągle się rozwija i aktualizuje wiedzę.
Czy bywam „nauczycielką” w domu? Czasem tak. Lubię porządek i dyscyplinę, więc gdy zamykam się w pokoju, żeby w spokoju sprawdzić zeszyty, to reszta rodziny wie, że potrzebuję ciszy (po hałasie, jaki panuje w szkole). Jednak wszystko odbywa się rozsądnie – po tylu latach człowiek uczy się balansu między domem a pracą.
Wiem, że Wasza szkoła nosi imię Mariana Zdziechowskiego. Jak doszło do nadania jej tego patrona?
L.Ł.: Gdy dwadzieścia dwa lata temu pojawiłam się w tej szkole (w Suderwie), zastanawialiśmy się, jak nazwać placówkę, która wówczas nie miała patrona. Padł pomysł, by została imienia Mariana Zdziechowskiego – wybitnego publicysty, rektora Uniwersytetu Wileńskiego w okresie międzywojennym, znawcy literatury i języków słowiańskich. Mało jednak o nim wówczas wiedzieliśmy, nawet nie było pewności, gdzie jest pochowany.
Postanowiłam się tym zająć. Spędziłam całe lato w dziale rękopisów Uniwersytetu Wileńskiego, wyszukując informacje o nim. Wraz z uczniami ustaliliśmy, że został pochowany na cmentarzu na Antokolu. Udało mi się też skontaktować z jego rodziną w Polsce. Przyjechali do nas, nawiązaliśmy bliższą współpracę. Co roku fundują nagrodę dla najlepszego absolwenta dziesiątej klasy, a także sfinansowali tablicę z popiersiem Mariana Zdziechowskiego, która dziś wita wszystkich w naszej szkole.
Wspominała Pani, że lubi organizować wyjazdy i wycieczki dla uczniów. Jak to wygląda?
L.Ł.: Bardzo chętnie zabieram uczniów na wycieczki po Litwie. W trakcie podróży autokarem zawsze czytamy materiały o miejscach, do których jedziemy – o historii, ważnych osobach z nimi związanych. Dzięki temu, gdy wysiadamy, młodzież ma już pewną wiedzę i zwiedzanie staje się o wiele ciekawsze. Zazwyczaj po powrocie organizujemy mały konkurs – pytam o różne ciekawostki, a za dobre odpowiedzi przygotowuję drobne upominki.
Na koniec – co chciałaby Pani przekazać młodszym pokoleniom, które wahają się, czy wybrać zawód nauczyciela?
L.Ł.: Zapraszam! To nie jest praca łatwa, ale daje mnóstwo satysfakcji. Nauczyciel może być dla ucznia kimś wyjątkowym, drugim ważnym dorosłym po rodzicach. Możemy inspirować, „uskrzydlać” młodzież do podejmowania dalszej nauki. Mam wśród moich wychowanków wielu takich, którym pomogłam uwierzyć w siebie – skończyli potem rozmaite uczelnie w Polsce, na Litwie, a ja mam poczucie, że dołożyłam do tego cegiełkę.